Opowieść Warmińska – V


V.

Gdy zadzwonił telefon komórkowy Ginter Huk akurat wysiadał ze swojego samochodu – Porsche Panamera zaparkowanego na parkingu przed siedzibą Spółki GEO-Max w Olsztynie na ul. Piłsudskiego.

– Halo, Grzegorz, mów – w głosie dało się wyczuć poddenerwowanie połączone z ekscytacją.

– Ginter… jest!. Tyle że dalej są to ilości raczej śladowe, poniżej progu opłacalności wydobycia. Wydaje się że początek pokładów lub ich większe ilości będą od strony wjazdu do Olsztyna to jest od strony Warszawy. Ostatni nasz odwiert jest z okolic Tuwima, tam wyniki były trochę lepsze niż na Synów Pułku, ale dalej są to ilości małe. Patrząc na stare mapy z warstw gleby oraz nasze pomiary magnetyczne lepsze wyniki mogłyby być w okolicach Dorotowa lub Tomaszkowa – stwierdził Grzegorz. I jeszcze jedno, pracownik Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zaczepił mnie, pytał  co robimy w okolicach Tuwima, czego szukamy, czy mamy zgodę na odwierty na ich terenie.

– Co mu powiedziałeś – zainteresował się Ginter

– Nic, powiedziałem że papierologią zajmuje się nasze biuro w Olsztynie, my jesteśmy od wykonania zadania w terenie. Pewnie będzie dzwonić, bo prosił o namiary.

– Niech to szlag – skwitował Ginter. Będą pytania, dlaczego wiercimy tak daleko od prowadzonej inwestycji czy czegoś szukamy. Dobra jakoś sobie z tym poradzimy. Słuchaj jedź jeszcze dzisiaj i zacznij wiercić pod Olsztynem, jeden odwiert w Dorotowie i jeden w Tomaszkowie. To na początek. Nie mamy zbyt wiele czasu, konkurencja depcze nam po piętach i nie tylko ona.

– Ok, biorę chłopaków, sprzęt i jedziemy, odezwę się jutro.

Grzegorz był zaufanym współpracownikiem Gintera, ich znajomość zaczęła się jeszcze w wojsku podczas Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Kosowie w latach 2000-2003. To tam Grzegorz uratował życie Ginterowi, mianowicie w trakcie ostrzału pozycji polskich żołnierzy służących w Kosowie w ramach KFOR Ginter został ranny, w sumie dwie kule przeszyły jego ciało, jedna klatkę piersiowej druga okolice uda. Grzegorz widząc rannego kolegę z plutonu nie zawahał się ani przez moment, podczołgał się do rannego kolegi, założył mu opaskę uciskową na nodze, założył szybki opatrunek na drugiej ranie, następnie wstał , złapał kolegę w pół i tak szybko jak było to możliwe wycofał się na tyły swoich oddziałów. Tam zajęli się rannym ratownicy, którzy w krótkim czasie zabrali Gintera do lokalnego szpitala. Po tym incydencie znajomość Gintera i Grzegorza nabrała innego charakteru, Ginter był przede wszystkim wdzięczny za uratowanie mu życia i od tego momentu traktował Grzegorza niemal jak brata. Po zakończonej służbie w Kosowie razem postanowili wyjechać w ramach Polskiego Kontyngentu, tym razem do Afganistanu, tam służyli od 2003 do 2008.

Wyjazd do Afganistanu pozwolił im na zacieśnienie znajomości – przyjaźni, a było to połączone z nowymi doświadczeniami, niekoniecznie związanymi wprost z wojskiem. Mianowicie Ginter i Grzegorz w trakcie pobytu w prowincji Kandahar zostali zwerbowani do współpracy przez przedstawicieli GEO-World. Ich zadanie polegało na przemycaniu do Polski kamieni szlachetnych, w tym brylantów. Kamienie były pakowane do skrzyń wojskowych po amunicji, a następnie przewożone do kraju. Sam transport był dziecinnie prosty, do skrzyń z wybrakowaną broną wymagającą naprawy lub utylizacji dokładano takie same skrzynie z kamieniami, następnie na lotnisku w Warszawie – w magazynie na Okęciu, dochodziło do podmiany skrzyń, tych z kamieniami na skrzynie z bronią wcześniej zakupioną w Radomiu przez pośredników zajmujących się handlem bronią. Ilość skrzyń musiała się zgadzać, co było w środku miało mniejsze znaczenie. Jak to mówią – sztuka jest sztuka. Przemycone kamienie następnie przekazywano kolejnym osobom z GEO-World, które wywozili je dalej na zachód Europy. Taki proceder trwał ponad 3 lata, to jest od 2005 do 2008r. Po tym czasie pozycja Gintera w GEO-World powoli lecz sukcesywnie była silniejsza. Przedstawiciele GEO-World docenili wkład i zaangażowanie w przemyt zwłaszcza Gintera, zatem zaproponowali mu zorganizowanie i nadzorowanie podobnego procederu w Afryce, w ramach kolejnego międzynarodowego kontyngentu wysłanego do Republiki Środkowoafrykańskiej, najpierw w ramach Kontyngentu Francuskiego  w latach 2009-2013 a następnie w ramach Kontyngentu Polskiego w latach 2014-2016. W latach 2009-2013 Ginter był w Republice Środkowoafrykańskiej jako cywil, zatem nawiązywanie kontaktów z żołnierzami francuskimi nie przychodziło mu łatwo, niemniej sprawa nabrała innego tempa i rozmachu z momentem, kiedy zaciągnął się do Kontyngentu z Polski, wówczas powielano zasady wypracowane i przyjęte w trakcie pobytu w Afganistanie, czyli realizowano ten sam schemat: skrzynie wojskowe a w nich kamienie szlachetne, transport do kraju polskim sprzętem wojskowym, podmiana skrzyń na lotnisku , dalszy transport do Europy Zachodniej. Wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku.

 

Po powrocie do kraju w 2016 Ginter musiał zmierzyć się z nowym zadaniem, powierzono mu stanowisko Prezesa GEO-Max w Polsce i przedstawiono nowe cele do zrealizowania. Korporacja się rozrastała, obejmowała szereg prominentnych osób, w tym polityków niemalże z całego świata i z pierwszych stron gazet. Więcej osób to potrzeba większych zysków a te można osiągnąć realizując coraz to większe i śmielsze projekty.

Ginter wjechał windą na 3 piętro biurowca i skierował się do własnego gabinetu. Po drodze mijał pracowników spółki, młodych ludzi, często jeszcze studentów, których głównym zadaniem było wyszukiwanie w sieci informacji o budowie i strukturze gleby w poszczególnych częściach Polski i krajach ościennych, dokonywanie analiz zdjęć satelitarnych, wyszukiwanie informacji o anomaliach magnetycznych i innych podobnych zjawiskach. GEO-World już w latach 90 posiadała wystarczające dane na temat występowania znacznych pokładów tytanu i wanadu na Suwalszczyźnie. Mając takie informacje podjęła konkretne kroki  poprzez GEO-Max i zaczęła skupować ziemię w tych okolicach, gdzie anomalia magnetyczne przybierały na sile. W chwili obecnej areał gruntów, którym dysponuje Geo-Max na Suwalszczyźnie przekracza 250 hektarów, gdzie przy szacunkach związanych z przewidywaną ilością do wydobycia wyżej wymienionych pierwiastków spółka mogła liczyć na kilka miliardów dolarów zysku.  Zapewne ten trend zakupowy byłby kontynuowany do chwili obecnej, gdyby nie to, że jeden z pracowników olsztyńskiego biura natknął się na informacje, że w latach 50 wojsko polskie sygnalizowało ówczesnej władzy komunistycznej istotny problem występujący w okolicach Olsztyna. Problem miał dotyczyć zakłócania wszelkich urządzeń pomiarowych, a więc urządzeń badających wysokość statku powietrznego i ciśnienie atmosferyczne, zakłócenia dotyczyły także fal radiowo-telewizyjnych. Problem był na tyle duży, że lokalna ludność w tym okresie nie miała możliwości odbioru fal radiowych i telewizyjnych bez zakłóceń lub zaniku takich fal. Ostatecznie władze komunistyczne zdecydowały się na pobudowanie w latach 60 masztu radiowo-telewizyjnego, którego zadaniem było wzmocnienie i ustabilizowanie tego sygnału. Maszt stoi na dzielnicy „Pieczewo” do chwili obecnej.

Występowanie zakłóceń magnetycznych to jedno, ciekawszym jednak jest to, że przyczyn tych zakłóceń nikt nigdy nie badał, nie uczyniło tego  wojsko ani władze komunistyczne, brak jest także jakichkolwiek wzmianek lat 90-tych i późniejszych, aby ktokolwiek tym problem się zajmował, przynajmniej oficjalnie. Ginter HUK wykorzystał okazję jaka pojawiła się Olsztynie, związaną z budową kolejnych linii tramwajowych, spółka GEO-Max oficjalnie stała się podwykonawcą Głównego Wykonawcy projektu, dzięki czemu mógł swobodnie i legalnie rozpocząć wykonywanie odwiertów badawczych, teoretycznie w granicach prowadzonej inwestycji, praktycznie na terenie całego Olsztyna.

…….CDN……..

Od AUTORA: Zbieżność nazwisk, imion, miejsc i nazw przypadkowa, cała historia jest wyłącznie wymysłem autora na potrzeby opowieści.

 

 

Oceń post

Kliknij aby ocenić

Średnia ocena / 5. Głosów:

As you found this post useful...

Follow us on social media!

We are sorry that this post was not useful for you!

Let us improve this post!

stat4u