Opowieść Warmińska VI

Jest piątkowe wczesne popołudnie, Listonosz w tym czasie wracał do Dorotowa  z rewiru „Doliny Wierzby”, terenu Dorotowa zlokalizowanego przy samym lesie od strony wschodniej wyżej wymienionej wsi. Początkowo jego wędrówka przebiegała drogą wyasfaltowaną, natomiast pod samym wiaduktem wybudowanym na drodze S 51 łączącej Olsztyn z Olsztynkiem wszedł na świeżo pobudowany chodnik, który dawał, przynajmniej w teorii, większe poczucie bezpieczeństwa osób poruszających się tamtędy pieszo.

  

 

Listonosz, w przeciwieństwie do swojej żony i dzieci, nie był człowiekiem głębokiej wiary, raczej wiarę i obyczaje związane z nią traktował jako swoistego rodzaju tradycję - polską tradycję, wpisującą się w codzienność nas wszystkich. Mijając kościół w Dorotowie postanowił, jak nigdy dotąd, wejść do środka… Nie czuł potrzeby modlitwy, zresztą nigdy w tygodniu tego nie robił, choć mijał to miejsce wiele razy każdego dnia. Miał potrzebę, aby wejść i chwilę posiedzieć w samotności…, tak jakby jakiś wewnętrzny głos nakazywał mu takie zachowanie. To było dla niego nowe doświadczenie, ale nie wzbraniał się przed nim. Kościół w Dorotowie był młodą świątynią, jego budowa rozpoczęła się na przełomie wieków XX i XXI wieku, ostatecznie konsekracja kościoła miała miejsce w 2002r. Przed pobudowaniem tej świątyni i powołaniu nowej parafii mieszkańcy Dorotowa, Majd i okolic uczęszczali na msze święte do Stawigudy. Kościół w Dorotowie był pobudowany w stylu nawiązującym do tradycyjnej warmińskiej zabudowy, niemniej budynek był zaprojektowany w stylu nowoczesnym, co dało się zauważyć obserwując chociażby jego smukłą bryłę. Efekt mieszanki stylów osiągnięto dzięki kształtowi budowli i użytych materiałów, to jest dzięki czerwonej cegle położonej na zewnątrz budynku jak i wewnątrz. O ile ściany zewnętrzne praktycznie w całości były pokryte cegłami to wewnątrz cegły były już położone sekwencjami, gdzie przerwy pomiędzy jedną a drugą sekwencją wypełniała ściana z narzuconym białym tynkiem. Nowoczesny charakter świątyni podkreślała także centralna ściana kościoła za ołtarzem,  która została pobudowana w całości z czerwonej cegły, z charakterystycznymi wgłębieniami i uskokami przeznaczonymi na powieszenie w jej centralnym miejscu drewnianego krzyża z Chrystusem, pod nim zaś było miejsce na Tabernakulum. Efekt mieszanki stylów potęgował także sufit – prosty, płaski, wykonany z bielonych sosnowych desek, ułożonych równo i ciasno, pod którym podwieszono trzy duże i bogato zdobione żyrandole. Tak jak przystało na nowoczesną świątynię, jej wnętrze było ubogo przystrojone w obrazy lub figury świętych, jedynymi rzucającymi się w oczy obrazami był obraz świętego Jana Pawła II - po prawej stronie ołtarza patrząc od strony kościoła oraz obraz Błogosławionej Doroty z Mątów – po lewej stronie ołtarza.

Listonosz wszedł do środka świątyni, uczynił znak krzyża przy drzwiach wejściowych, następnie udał się do nawy po lewej stronie kościoła. Usiadł w trzeciej ławce licząc od przodu, w tym czasie w kościele nie było nikogo, było cicho a po całej świątyni rozchodził się zapach palonych świec oraz używanego kadzidła. Usiadł i zaczął bezrefleksyjnie patrzeć przed siebie. W tym czasie jesienne promienie słońca delikatnie rozlewały się po świątyni, wpadając do niej przez witraż znajdujący się nad drzwiami wejściowymi. Sam witraż nie należał do okazałych jak i tych które od razu przyciągają wzrok, był jednak szczególny bo przedstawiał „oko opatrzności – Boga”. Listonosz patrzył przed siebie obserwując bez celu te części kościoła które były akurat rozświetlane  promieniami słońca. W pewnym momencie promienie zaczęły padać na górną cześć obrazu Błogosławionej Doroty z Mątów. Nad obrazem znajdowała się drewniana płaskorzeźba z kolorze złotym zwieńczona drobno rzeźbionym łukiem. W centralnej części płaskorzeźby znajdowało się wypukłe serce na którym były zawieszone różańce, było ich kilkanaście oraz coś jeszcze... No właśnie Listonosz z daleka nie był w stanie dojrzeć co to było, niemniej musiało to być coś co odbija promienie słoneczne, albowiem w pewnym momencie odbicie było na tyle duże, że Listonosz zmuszony był przymrużyć oczy.

- Co tam jest, nigdy tego nie widziałem, zresztą to serce z zawieszonymi różańcami też jakoś nie rzucało mi się do tej pory w oczy – pomyślał. Listonosz kierując się swoją ciekawością wstał z ławki i podszedł pod sam obraz Błogosławionej Doroty. Pomimo zbliżenia się do obrazu i zawieszonej nad nim płaskorzeźby nadal nie był w stanie zdefiniować przedmiotu odbijającego promienie słoneczne.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział cicho ksiądz proboszcz, wchodząc do świątyni od strony Zakrystii i kładąc swoją rękę na ramieniu Listonosza.

- Na wieki wieków …., wystraszył mnie ksiądz – odrzekł Listonosz.

- Jeśli przerwałem modlitwę, przepraszam. Swoją drogą obraz który Pan podziwia, namalował jeden z mieszkańców Dorotowa, zresztą podobnie jak ten drugi z Janem Pawłem II. Kawał dobrej roboty, prawda?

- Tak, tak piękne są i wyglądają jakby były namalowane setki lat temu. Mnie raczej zaciekawiło serce powieszone nad obrazem, na którym są zawieszone różańce i coś jeszcze, no właśnie nie wiem co to jest, niemniej odbija promienie słoneczne i przyciąga wzrok.

- Drogi przyjacielu, różańce zawieszone na sercu są tu od początku istnienia tej świątyni, były one darem braci Paulinów z Częstochowy, oni sami otrzymali je od wiernych, których modlitwy o cudowne ozdrowienie zostały wysłuchane. Natomiast to co się świeci to nic innego jak pierścień, tak pierścień…Niech sobie przypomnę, no tak został on podarowany naszej parafii przez księdza proboszcza ze Stawigudy, pierścień ten stanowił dotychczas wystrój tamtejszego kościoła.

- Pierścień?

- Tak pierścień. Jak pamiętam, a opieram się na wspomnieniach pierwszego proboszcza naszej parafii – kontynuował dumnie ksiądz proboszcz-  pierścień ten początkowo znalazł się w posiadaniu parafii św. Jakub w Stawigudzie i odbyło się to w bardzo ciekawych okolicznościach. Mianowicie w czasie I Wojny Światowej jeden z żołnierzy armii rosyjskiej będąc na wyspie Herta dokonywał tam rabunku różnych kosztowności. Pamiętajmy, że jeszcze w IX na wyspie została pobudowana restauracja i gospoda, funkcjonujące w okresie przed i w trakcie całej wojny, więc potencjalny rabuś będąc na Hercie mógł liczyć na jakieś wzbogacenie. Dotarcie na wyspę, podobnie jak obecnie, było możliwe wyłącznie drogą wodną, w tamtym czasie dodatkowo pomiędzy Dorotowem a Hertą  regularnie kursował specjalny prom. Obiekt restauracyjny na Hercie był znany i ceniony w całych Prusach Wschodnich, nie tylko przez swoje znakomite i nietuzinkowe położenie, ale przez wysoki standard usług. Obiekt był prowadzony przez mieszkańca Dorotowa – uznanego i szanowanego restauratora Roberta Rogallę. Podobno latem 1914 wyspa została niepostrzeżenie zajęta i rabowana przez zwiadowców oddziałów rosyjskich. Obecność żołnierzy rosyjskich została zauważona przez 2 żołnierzy niemieckich będących w Dorotowie. Ci podobno łodziami udali się na wyspę i próbowali obezwładnić będących tam Rosjan, licząc pewnie że w trakcie przesłuchania zdradzą pozycję i plany swoich oddziałów. Próba zatrzymania jednak nie powiodła się, Rosjanie zorientowali się w porę i zaczęli strzelać, wywiązała się regularna walka. Jeden Rosjanin zginął od razu, ten drugi bronił się bardzo skutecznie, podobno najpierw ranił śmiertelnie jednego Niemca, z drugim wdał się w walkę wręcz w trakcie której obaj zadawali sobie ciosy. W pewnym momencie Rosjanin wyjął nóż i godził nim swojego przeciwnika. Niemiec osunął się na ziemię bez sił i czekał na zadanie mu drugiego  śmiertelnego ciosu. Ten jednak nie nastąpił, albowiem głowa Rosjanina nagle jakby wybuchła… i padł na ziemię martwy. Podobno przed niechlubną śmiercią tego Niemca uratował go strzał z pistoletu jego kolegi, który krótko przed swoją śmiercią zdołał oddać ostatni strzał w kierunku Rosjanina, ratując faktycznie życie swojego kompana z oddziału. Niemiec będąc poważnie rannym wykrwawiał się bardzo szybki, nikt jednak nie wie jak i kiedy udało mu się przedostać z powrotem na brzeg. Wiadomo jedynie, że w ramach podziękowania za cudowne ocalenie przekazał wcześniej zrabowane przez Rosjanina kosztowności księdzu w Stawigudzie celem wyposażenia tamtejszego kościoła. A dalej już Pan wie, pierścień trafił do nas.

 

- Ładny gest, wiemy coś więcej o tym żołnierzu? – spytał zaciekawiony Listonosz

- Za dużo Pan ode mnie wymaga, nie pamiętam, ale odsyłam do księdza proboszcza z parafii w Stawigudzie, tam w rejestrach wśród darczyńców na pewno Pan takie dane odnajdzie, z Bogiem wzywają mnie obowiązki.

Listonosz przez pewien jeszcze moment stał przed obrazem i wpatrywał się w miejsce  gdzie był powieszony, jak się okazało, pierścień.

 

…….CDN……..

Od AUTORA: Zbieżność nazwisk, imion, miejsc i nazw przypadkowa, cała historia jest wyłącznie wymysłem autora na potrzeby opowieści.

 

 

 

Opowieść Warmińska - V

V.

Gdy zadzwonił telefon komórkowy Ginter Huk akurat wysiadał ze swojego samochodu – Porsche Panamera zaparkowanego na parkingu przed siedzibą Spółki GEO-Max w Olsztynie na ul. Piłsudskiego.

- Halo, Grzegorz, mów – w głosie dało się wyczuć poddenerwowanie połączone z ekscytacją.

- Ginter… jest!. Tyle że dalej są to ilości raczej śladowe, poniżej progu opłacalności wydobycia. Wydaje się że początek pokładów lub ich większe ilości będą od strony wjazdu do Olsztyna to jest od strony Warszawy. Ostatni nasz odwiert jest z okolic Tuwima, tam wyniki były trochę lepsze niż na Synów Pułku, ale dalej są to ilości małe. Patrząc na stare mapy z warstw gleby oraz nasze pomiary magnetyczne lepsze wyniki mogłyby być w okolicach Dorotowa lub Tomaszkowa – stwierdził Grzegorz. I jeszcze jedno, pracownik Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zaczepił mnie, pytał  co robimy w okolicach Tuwima, czego szukamy, czy mamy zgodę na odwierty na ich terenie.

- Co mu powiedziałeś – zainteresował się Ginter

- Nic, powiedziałem że papierologią zajmuje się nasze biuro w Olsztynie, my jesteśmy od wykonania zadania w terenie. Pewnie będzie dzwonić, bo prosił o namiary.

- Niech to szlag – skwitował Ginter. Będą pytania, dlaczego wiercimy tak daleko od prowadzonej inwestycji czy czegoś szukamy. Dobra jakoś sobie z tym poradzimy. Słuchaj jedź jeszcze dzisiaj i zacznij wiercić pod Olsztynem, jeden odwiert w Dorotowie i jeden w Tomaszkowie. To na początek. Nie mamy zbyt wiele czasu, konkurencja depcze nam po piętach i nie tylko ona.

- Ok, biorę chłopaków, sprzęt i jedziemy, odezwę się jutro.

Grzegorz był zaufanym współpracownikiem Gintera, ich znajomość zaczęła się jeszcze w wojsku podczas Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Kosowie w latach 2000-2003. To tam Grzegorz uratował życie Ginterowi, mianowicie w trakcie ostrzału pozycji polskich żołnierzy służących w Kosowie w ramach KFOR Ginter został ranny, w sumie dwie kule przeszyły jego ciało, jedna klatkę piersiowej druga okolice uda. Grzegorz widząc rannego kolegę z plutonu nie zawahał się ani przez moment, podczołgał się do rannego kolegi, założył mu opaskę uciskową na nodze, założył szybki opatrunek na drugiej ranie, następnie wstał , złapał kolegę w pół i tak szybko jak było to możliwe wycofał się na tyły swoich oddziałów. Tam zajęli się rannym ratownicy, którzy w krótkim czasie zabrali Gintera do lokalnego szpitala. Po tym incydencie znajomość Gintera i Grzegorza nabrała innego charakteru, Ginter był przede wszystkim wdzięczny za uratowanie mu życia i od tego momentu traktował Grzegorza niemal jak brata. Po zakończonej służbie w Kosowie razem postanowili wyjechać w ramach Polskiego Kontyngentu, tym razem do Afganistanu, tam służyli od 2003 do 2008.

Wyjazd do Afganistanu pozwolił im na zacieśnienie znajomości – przyjaźni, a było to połączone z nowymi doświadczeniami, niekoniecznie związanymi wprost z wojskiem. Mianowicie Ginter i Grzegorz w trakcie pobytu w prowincji Kandahar zostali zwerbowani do współpracy przez przedstawicieli GEO-World. Ich zadanie polegało na przemycaniu do Polski kamieni szlachetnych, w tym brylantów. Kamienie były pakowane do skrzyń wojskowych po amunicji, a następnie przewożone do kraju. Sam transport był dziecinnie prosty, do skrzyń z wybrakowaną broną wymagającą naprawy lub utylizacji dokładano takie same skrzynie z kamieniami, następnie na lotnisku w Warszawie - w magazynie na Okęciu, dochodziło do podmiany skrzyń, tych z kamieniami na skrzynie z bronią wcześniej zakupioną w Radomiu przez pośredników zajmujących się handlem bronią. Ilość skrzyń musiała się zgadzać, co było w środku miało mniejsze znaczenie. Jak to mówią – sztuka jest sztuka. Przemycone kamienie następnie przekazywano kolejnym osobom z GEO-World, które wywozili je dalej na zachód Europy. Taki proceder trwał ponad 3 lata, to jest od 2005 do 2008r. Po tym czasie pozycja Gintera w GEO-World powoli lecz sukcesywnie była silniejsza. Przedstawiciele GEO-World docenili wkład i zaangażowanie w przemyt zwłaszcza Gintera, zatem zaproponowali mu zorganizowanie i nadzorowanie podobnego procederu w Afryce, w ramach kolejnego międzynarodowego kontyngentu wysłanego do Republiki Środkowoafrykańskiej, najpierw w ramach Kontyngentu Francuskiego  w latach 2009-2013 a następnie w ramach Kontyngentu Polskiego w latach 2014-2016. W latach 2009-2013 Ginter był w Republice Środkowoafrykańskiej jako cywil, zatem nawiązywanie kontaktów z żołnierzami francuskimi nie przychodziło mu łatwo, niemniej sprawa nabrała innego tempa i rozmachu z momentem, kiedy zaciągnął się do Kontyngentu z Polski, wówczas powielano zasady wypracowane i przyjęte w trakcie pobytu w Afganistanie, czyli realizowano ten sam schemat: skrzynie wojskowe a w nich kamienie szlachetne, transport do kraju polskim sprzętem wojskowym, podmiana skrzyń na lotnisku , dalszy transport do Europy Zachodniej. Wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku.

 

Po powrocie do kraju w 2016 Ginter musiał zmierzyć się z nowym zadaniem, powierzono mu stanowisko Prezesa GEO-Max w Polsce i przedstawiono nowe cele do zrealizowania. Korporacja się rozrastała, obejmowała szereg prominentnych osób, w tym polityków niemalże z całego świata i z pierwszych stron gazet. Więcej osób to potrzeba większych zysków a te można osiągnąć realizując coraz to większe i śmielsze projekty.

Ginter wjechał windą na 3 piętro biurowca i skierował się do własnego gabinetu. Po drodze mijał pracowników spółki, młodych ludzi, często jeszcze studentów, których głównym zadaniem było wyszukiwanie w sieci informacji o budowie i strukturze gleby w poszczególnych częściach Polski i krajach ościennych, dokonywanie analiz zdjęć satelitarnych, wyszukiwanie informacji o anomaliach magnetycznych i innych podobnych zjawiskach. GEO-World już w latach 90 posiadała wystarczające dane na temat występowania znacznych pokładów tytanu i wanadu na Suwalszczyźnie. Mając takie informacje podjęła konkretne kroki  poprzez GEO-Max i zaczęła skupować ziemię w tych okolicach, gdzie anomalia magnetyczne przybierały na sile. W chwili obecnej areał gruntów, którym dysponuje Geo-Max na Suwalszczyźnie przekracza 250 hektarów, gdzie przy szacunkach związanych z przewidywaną ilością do wydobycia wyżej wymienionych pierwiastków spółka mogła liczyć na kilka miliardów dolarów zysku.  Zapewne ten trend zakupowy byłby kontynuowany do chwili obecnej, gdyby nie to, że jeden z pracowników olsztyńskiego biura natknął się na informacje, że w latach 50 wojsko polskie sygnalizowało ówczesnej władzy komunistycznej istotny problem występujący w okolicach Olsztyna. Problem miał dotyczyć zakłócania wszelkich urządzeń pomiarowych, a więc urządzeń badających wysokość statku powietrznego i ciśnienie atmosferyczne, zakłócenia dotyczyły także fal radiowo-telewizyjnych. Problem był na tyle duży, że lokalna ludność w tym okresie nie miała możliwości odbioru fal radiowych i telewizyjnych bez zakłóceń lub zaniku takich fal. Ostatecznie władze komunistyczne zdecydowały się na pobudowanie w latach 60 masztu radiowo-telewizyjnego, którego zadaniem było wzmocnienie i ustabilizowanie tego sygnału. Maszt stoi na dzielnicy „Pieczewo” do chwili obecnej.

Występowanie zakłóceń magnetycznych to jedno, ciekawszym jednak jest to, że przyczyn tych zakłóceń nikt nigdy nie badał, nie uczyniło tego  wojsko ani władze komunistyczne, brak jest także jakichkolwiek wzmianek lat 90-tych i późniejszych, aby ktokolwiek tym problem się zajmował, przynajmniej oficjalnie. Ginter HUK wykorzystał okazję jaka pojawiła się Olsztynie, związaną z budową kolejnych linii tramwajowych, spółka GEO-Max oficjalnie stała się podwykonawcą Głównego Wykonawcy projektu, dzięki czemu mógł swobodnie i legalnie rozpocząć wykonywanie odwiertów badawczych, teoretycznie w granicach prowadzonej inwestycji, praktycznie na terenie całego Olsztyna.

…….CDN……..

Od AUTORA: Zbieżność nazwisk, imion, miejsc i nazw przypadkowa, cała historia jest wyłącznie wymysłem autora na potrzeby opowieści.

 

 

Opowieść Warmińska - IV

W poniedziałki Listonoszowa rozpoczynała pracę o 8.00, w pozostałe dni o 7.30. Z Majd do Olsztyna było 12 kilometrów, zatem żeby zdążyć na czas musiała wyjeżdżać do pracy pół godziny wcześniej. Ten czas był potrzebny tak naprawdę żeby przejechać przez miasto, które w godzinach porannych i popołudniowych było zakorkowane co najmniej jak Warszawa, mimo że różnica w wielkości i liczbie mieszkańców jest znaczna. Tego dnia, choć był to trzeci poniedziałek września chciała być w pracy dużo wcześniej, kończył się miesiąc a ona miała jeszcze stertę nowych dokumentów do przejrzenia, opisania i zaakceptowania. W toku normalnej pracy mogłaby to zrobić w kilka godzin, nie mniej często uczestniczyła w naradach dotyczących prowadzonej inwestycji. Tak było i dzisiaj, narada była zaplanowana na 9.00 co więcej wcześniej miała zreferować Prezydentowi stan inwestycji z punktu widzenia formalnego, a więc stan wynikający z dokumentów, sprawozdań i dokonanych odbiorów. Wjechała na parking przy ratuszu, zaparkowała samochód na przypisanym jej miejscu poprzez wymalowany na asfalcie numer rejestracyjny jej samochodu. Po zaparkowaniu i zamknięciu samochodu udała się do drzwi tylnego wejścia do gmachu Ratusza. W drzwiach spotkała Prezydenta Grzyba, który też jakoś dziwnym trafem dzisiaj przybył do pracy wcześniej. Przywitali się oficjalnym i trochę chłodnym „Dzień Dobry” i w milczeniu podążali schodami na II piętro, gdzie znajdował się gabinet Prezydenta oraz jej wydział z jej gabinetem. Krótko przed wejściem do swojego gabinetu Grzyb zwrócił się do Listonoszowej.

- Nie musimy dzisiaj spotykać się przed naradą, nie ma takiej potrzeby. Nie mniej spotkanie o 9.00 jest aktualne. Proszę o nim pamiętać.

- Tak Panie Prezydencie, będę przed 9.00 – Listonoszowa odpowiedziała grzecznie, potakując głową i patrząc wprost na Grzyba.

Wchodząc do swojego Wydziału, przywitała się z Moniką, swoją sekretarką, poprosiła od razu o kawę i poszła do swojego gabinetu. Tam praktycznie z marszu zabrała się do analizy sterty dokumentów lezących na jej biurku.

Pierwszym z dokumentów było sprawozdanie geologa projektu ze zrealizowanych prac. Drugim była faktura vat wystawiona przez spółkę, która niedawno dołączyła do całego projektu. Generalny wykonawca zawnioskował o wyrażenie zgody przez Inwestora na zawarcie umowy o podwykonawstwo ze spółką GEO-Max sp. z o.o.  z tej racji, że nabrał wątpliwości co do stabilności gruntu pod planowaną estakadą. Zadaniem GEO-Max było wykonanie kilku odwiertów w celu pobrania próbek pozwalających następnie na poznanie składu chemicznego gleby, jej plastyczności, wskaźnika zagęszczenia etc. W razie konieczności spółka miała zająć się wyminą gruntu lub wzmocnieniem podłoża.

Spółka GEO-Max była zarejestrowana w Polsce, nie mniej była częścią większej korporacji – spółki GEO-World z siedzibą Genewie. Spółki córki były zarejestrowane w różnych częściach świata – Afryce, Australii, Azji i dwie w Europie, jedna właśnie w Belgii, druga w Polsce. Siedziba w Polsce tej spółki znajdowała się w nowoczesnym i okazałym, jak na warunki polskie – w biurowcu w Olsztynie. Wynajmowali całe III piętro.

Kolejnym dokumentem który Listonoszowa wzięła do ręki był wynik badania z laboratorium w Puławach wraz z fakturą vat wystawioną na GEO-Max. Listonoszowa w pierwszej chwili chciała dokonać aprobaty tych dokumentów, jako zgodnych z umową, nie mniej zauważyła pewną nieścisłość, faktura GEO-Max była wystawiona w dniu 1 września 2022r. odwierty wykonano 31 sierpnia 2022r. a wynik z badania laboratoryjnego był z 30 sierpnia 2022r. podobnie jak faktura na GEO-Max.

Zaniepokojona zauważoną nieścisłością, zaczęła przeglądać  sprawozdania inspektorów nadzoru inwestorskiego. Chciała dokonać weryfikacji czy błąd jest w dacie faktury wystawionej przez GEO-Max, czy w dokumentach wystawionych przez laboratorium z Puław. Jak się jednak okazało Inspektorzy w swoich dokumentach nie uczynili jakiejkolwiek wzmianki o terminach odwiertów i pobranych próbkach.

- Dobra, sama zadzwonię do GEO-Max i wyjaśnię to - pomyślała.

W tym momencie zadzwonił telefon, odebrała słuchawkę i po głosie poznała, że rozmawia z Ewą, sekretarką Prezydenta.

- Pan Prezydent zaprasza na spotkanie – usłyszała.

- Już, przecież miało odbyć się o 9.00 – odpowiedziała Listonoszowa.

- Jest już 5 minut po dziewiątej. Wszyscy już na Panią czekają – powiedziała ściszonym głosem sekretarka.

- Dobra, dobra, pędzę.

Wchodząc do gabinetu Prezydenta Listonoszowa zauważyła, że na spotkanie przybył wyłącznie Hugo Koper - Prezes BUDPOL (Główny Wykonawca) oraz Ginter HUK  Prezes GEO-Max. Nie było innych osób, w tym inspektorów budowy z ramienia inwestora, kierownika budowy, przedstawicieli innych podwykonawców. Zanim weszła uczestnicy spotkania musieli poruszyć jakiś poważny problem, albowiem Grzyb, co było widoczne gołym okiem, był mocno zdenerwowany. Gdy Listonoszowa weszła i została zauważona przez Grzyba ten stwierdził:

Dobra, dokończymy za chwilę. Teraz rozmawiamy o harmonogramie, czy wnioskujecie o jakieś zmiany, jeśli tak to o jakie?

– Panie Prezydencie, roboty się przeciągają nie z naszej winy lecz winy Miasta, my w trakcie postępowania przetargowego byliśmy zapewniani że grunty są stabilne pod planowaną estakadę, natomiast wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują że jest inaczej – zażartował Prezes. Aby poznać rzeczywisty zakres nowych prac do wykonania, prac których nie mogliśmy przewidzieć i na które się dotychczas nie umówiliśmy, musimy jeszcze chwile poczekać, kończymy odwierty i badania wszystkich próbek. Po zapoznaniu się ze składem gleby podejmiemy decyzję co do wymiany gruntu i skali tej wymiany. To zaś przełoży się na czas, który będziemy potrzebować, aby te prace zrealizować oraz na wysokość dodatkowego wynagrodzenia – kontynuował Prezes.

- Państwo już wykonaliście odwierty w sierpniu i z tego samego miesiąca jest analiza próbek gleby wykonana przez laboratorium w Puławach. Na co więc czekamy? – skomentowała Listonoszowa.

- Szanowni Państwo – wtrącił się przedstawiciel GEO-Max. Odwierty z sierpnia to tylko cześć całości prac, które muszą być zrealizowane. W chwili obecnej dokonujemy kolejnych odwiertów w okolicach planowanej estakady, które są nam potrzebne do dokonania pełnego rozeznania w strukturze gleby i poznania jej właściwości.

- No właśnie wracając do wykonanych już odwiertów i analizy próbek z Puław, dokument z laboratorium pochodzi z 30 sierpnia 2022r a same odwierty rzekomo wykonano dopiero 31 sierpnia 2022r. Widzicie Panowie tą niedorzeczność, trzeba to wyprostować. Rozumiem że odwierty wykonano wcześniej, a sam dokument z Puław jest właściwy – ciągnęła Listonoszowa.

- Nie wiem o czym Pani mówi – stwierdził Prezes Generalnego Wykonawcy. Jakie nieprawidłowości?

- Tak, tak pewnie zostały pomylone daty, jeszcze dzisiaj to wyjaśnię i ktoś od nas dostarczy sprostowanie do otrzymanych przez was  dokumentów – stwierdził przedstawiciel GEO-Max.

- Czyli co, na dzisiaj nic nie wiemy co do zmiany harmonogramu, nowych robót i dodatkowego wynagrodzenia. Kiedy zatem będzie to możliwe? Wiecie Panowie, aprobata dodatkowego wynagrodzenia wymaga podjęcia przez nas, jako Miasto, konkretnych formalnych kroków, będzie potrzebna także opinia prawna kancelarii obsługującej projekt. Bez takiej opinii o dodatkowym wynagrodzeniu nie może być mowy. Inna sprawa że w ramach tego budżetu na ten rok, o żadnym dodatkowym wynagrodzeniu nie możemy mówić. No może dopiero udałoby się znaleźć środki w przyszłym roku, ale to wymaga czasu i trudnych decyzji. Nasz budżet jest nadwyrężony do granic wytrzymałości, oszczędności raczej nie wchodzą w rachubę - bo nie ma już na czym oszczędzać, no chyba że zlikwiduję jakąś szkołę – zażartował Prezydent.

-  Panie Prezydencie, to są Pana problemy, nie nasze. Jest inwestycja, jest nowy zakres prac zatem trzeba będzie za to zapłacić – stwierdził Prezes. No chyba że mamy zejść z budowy?- stwierdził Koper

- Panowie spokojnie, tak naprawdę zakres nowych prac to nas dotyka najbardziej, to my będziemy je realizować i my będziemy oczekiwać zapłaty wynagrodzenia za te prace od Generalnego Wykonawcy lub Miasta. Możemy pójść wszystkim na rękę, faktury będą wystawiane ale nie będziemy sądownie dochodzić ich zapłaty – powiedzmy przez kilka miesięcy, no może do połowy przyszłego roku. Panowie czy taki układ wam pasuje?- powiedział na zupełnym luzie Ginter HUK

- Dobrze, po opinii kancelarii przygotujemy stosowne porozumienie w tym zakresie – stwierdził Grzyb. Zatem Pani już dziękuję – zwrócił się do Listonoszowej - a my dokończy naszą wcześniejszą rozmowę.

Listonoszowa opuściła gabinet Prezydenta, po zamknięciu drzwi zrobiła niefortunnie krok do przodu przekrzywiając stopę i nadwyrężając przy tym ścięgno …………. Poczuła silny ból, który zmusił do nagłego zatrzymania się. Następnie wyjęła stopę z buta na wysokim obcasie zrobiła mały skłon do przodu, w trakcie którego złapała się za bolącą stopę i lekko zaczęła ją masować. W tym czasie dało się słyszeć dalszą cześć rozmowy.

- Jak to znowu trysnęło? Gdzie? - zapytał Grzyb

- W trakcie wykonywanego odwiertu, na ulicy Synów Pułku od strony Sikorskiego – odpowiedział spokojnie Ginter HUK.

- Trzeba to szybko zatkać…. ten gejzer czy co tam…. a ludziom zacząć mówić że przewiercono magistralę z ciepłą wodą – stwierdził Grzyb. Informacja o wodach termalnych nie może opuścić tego gabinetu. Po jasną cholerę tam jeszcze wiercicie, dać sobie z tym spokój i robić swoje. Jest znany wynik kilku próbek gleby, czy to nam nie wystarczy?. W najgorszym razie dokonajmy wymiany gleby pod całą estakadą i skończmy ten cyrk z gejzerami gorącej wody.  Inwestycja musi być ukończona za wszelką cenę – powiedział lekko uniesionym głosem Grzyb.

- Spokojnie, niech się Pan nie unosi Panie Prezydencie – stwierdził Ginter HUK. Sprawa jest pod kontrolą, moi ludzie trzymają nad wszystkim pieczę. O wodach termalnych wie bardzo wąska grupa osób, w tym dwie spoza naszej spółki, to znaczy Pan i Pan Prezes Głównego Wykonawcy. Co do moich ludzi i Pana Prezesa jestem spokojny ale za Pana nie mogę ręczyć, nie znam Pana.

- No wiem Pan, wypraszam sobie – obruszył się Grzyb.

- No patrząc na Pana obruszenie mogę stwierdzić, że sprawa zdecydowanie jest pod całkowitą kontrolą- zażartował Ginter HUK, który mówiąc to wstał i podał rękę Grzybowi i Prezesowi Głównego Wykonawcy na pożegnanie.

- Panowie na mnie już czas, idę zatykać gejzery, jak to nazwał Pan Prezydent. Czołem.

 

…….CDN……..

Od AUTORA: Zbieżność nazwisk, imion, miejsc i nazw przypadkowa, cała historia jest wyłącznie wymysłem autora na potrzeby opowieści.