Opowieść Warmińska XXI
Kapsel przygotował się na uroczyste ognisko perfekcyjnie, miał ze sobą wszystko to co było niezbędne, tak aby standard tej kolacji a może śniadania, wszystko zależy jak na to się spojrzy, przybliżyć do standardu dobrej restauracji. Było wszystko co niezbędne, talerzyki, sztućce, kubeczki, lamki do wina i sam alkohol, rzecz jasna do wyboru do koloru – począwszy od czegoś mocniejszego poprzez wino a skończywszy na piwie. Gdy zdejmował „żużel” i kiełbaski z prowizorycznego rusztu zauważył światła Honkera, który powoli zmierzał w jego stronę, z przodu szedł Grzegorz pokazując mu drogę a za samochodem podążali pozostali pracownicy GEO-Max. Po chwili samochód podjechał pod same barki i dało się usłyszeć głos Grzegorza, który naprowadzał kierowcę samochodu na prawidłowe tory.
– Powoli…, powoli…..przednie wjechały…..tak dobra…. jeszcze trochę…. OK. STÓJ.
Po krótkiej chwili Honker z wiertnicą był już zaparkowany na barkach.
– Nawet szybko poszło… – rzucił do siebie Grzegorz. A gdzie są próbki chłopaki?
– Szefie, włożyłem do kabiny Honkera – odpowiedział jeden z pracowników GEO-Max. Są ponumerowane z opisem z którego miejsca pochodzą plus mapa z naniesionymi punktami odwiertów i ich numerami.
– OK. Zabezpieczcie samochód, przyblokujcie koła najazdami a sam samochód dwoma linami jedna z przodu druga z tyłu. Jezioro jest wzburzone. Robi się średnio bezpiecznie.
Gdy samochód został zabezpieczony zgodnie z poleceniami Grzegorza ten zezwolił na zasłużony odpoczynek przy ognisku. Gdy podchodzili grupą Kapsel trzymał już w jednej ręce butelkę whisky w drugiej lampkę zapełnioną tym trunkiem po same brzegi.
– Grzesiu, to dla Ciebie, trzymaj bracie…. Akcja na medal, jak zwykle.
– Szczodrze nalałeś – odpowiedział Grzegorz
– Bo chyba zasłużyliśmy wszyscy jak nigdy, siadajcie i korzystajcie. Grześ – w pierwszej kolejności Twoje zdrowie szefie. W tym momencie Kapsel podał lampkę z trunkiem Grzegorzowi, zaraz potem nalał sobie tyle samo do drugiej lampki, wziął ją do ręki, zrobił gest poprzez lekkie uniesienie szklanki do góry z jednoczesnym radosnym spojrzeniem na Grzegorza i pozostałych pracowników GEO-Max i upił potężnego łyka.
– Dobre do kurestwo, po robocie smakuje jeszcze lepiej, a przy ognisku z kumplami i kiełbaskami porównałbym to do….
– Do soku o którym mówił Dario, czyż nie to chciałeś właśnie powiedzieć – przerwał mu Grzegorz wybuchając śmiechem.
– Tak, ku…..wa….. do soku, Grzesiu jak zwykle w punkt. Siadajcie, czym chata bogata.
Grzegorz z pozostałymi pracownikami rozpoczął konsumpcję, po szybkości zjadanego jedzenia i popijania procentowym trunkiem widać było gołym okiem że noc była dla nich wyczerpująca, widać że zgłodnieli a i pragnienie nie dawało o sobie zapomnieć.
– Co za przypadek, ponownie jezioro, ognisko i wspólny posiłek, pamiętasz Band-e Amir, wprawdzie tam był posiłek w pewnej odległości od jeziora i był zdecydowanie skromniejszy ale okoliczności podobne, wspólna akcja także zakończona sukcesem – zaczął wspominać Kapsel
– Taaaaak….. tam po raz pierwszy uratowałem twój tłusty tyłek – odparł Grzegorz.
– Jezu co tam się działo…, co to była za przygoda, myślę że mogłaby posłużyć do napisania dobrej książki lub nakręcenia filmu – odparł wyraźnie podniecony powrotem do wspomnień Kapsel
– No to opowiadajcie kur….wa, zaczęliście do wypada dokończyć – rzucił operator wiertnicy
– No fakt. Robiliśmy z Kapslem i dwoma „sierściuchami” rozpoznanie sił i środków Talibów przebywających niedaleko zapory umiejscowionej pośród 6 jezior zlokalizowanych w centralnej części Afganistanu. Jeziora te, ich położenie i kolor – mówię wam bajka. Przecudowne miejsce, kolor wody pamiętam do dzisiaj szmaragdowo-niebieski a w nich ogromne ryby, ilość taka że można było je łowić rękoma. Trzeba wiedzieć, że było i jest to ważne miejsce dla miejscowej ludności, bo jest to naturalny rezerwuar słodkiej wody. Dostaliśmy sygnał, że Talibowie będą się przymierzać do wysadzenia jednej z zapór na Band-e Amir, po to aby zniszczyć okoliczną osadę a winę za wszystko zrzucić na wojska Koalicji. Cel ich był taki, żeby zniechęcić lokalsów do Nas i przestać nam pomagać. Tak więc dostaliśmy zadanie sprawdzić siły i środki, którymi mogli dysponować Talibowie w tamtych okolicach. Rozpierducha ogólna z powietrza lub ostrzał rakietowy nie wchodziły w grę, istniało zbyt duże ryzyko uszkodzenia zapory, ponadto był to teren zamieszkały przez zaprzyjaźnione wioski. Potrzebna była operacja precyzyjna, szybko i konkretnie idealnie w cel, po prostu działanie typowo chirurgiczne. A żeby tak się stało potrzebne było dobre rozeznanie. W okolice jezior udaliśmy się „łopatami” a później 2 km pieszo. Gdy byliśmy wystarczająco blisko wykonaliśmy kilka meldunków, zdjęć i wydawało się że misja przebiegnie bezproblemowo. Nagle jeden z „sierściuchów” zauważył patrol Talibów, który zmierzał w naszą stronę, na szczęście nie mieli noktowizorów i nie widzieli nas z daleka, nie mniej zdążali w naszą stronę a my nie mieliśmy jak się ukryć – w okolicy nie było nic oprócz niewielkich głazów i jeziora. Wydałem wtedy szybką komendę rozebrania kałacha, lufa w usta i do wody. Tak zrobiliśmy. Nie wiem ile nam to zajęło ale to były sekundy, myślę że wówczas każdy z nas pewnie pobił swój rekord w szybkości rozebrania kałacha. Gdy wszyscy znaleźli się pod wodą, wystawały nam tylko tylko w niewielkim zakresie lufy kałachów przez które mogliśmy oddychać. W wodzie byliśmy dla pewności około 20 minut. Po wyjściu z wody byliśmy praktycznie bezbronni, wszystko mokre, części od kałachów gdzieś w wodzie, na szczęście działało radio. Wróciliśmy na umówione miejsce pod osłoną nocy i tam w oczekiwaniu na „łopaty” Kapsel urządził nam namiastkę kolacji. Ku….wa wyobraźcie sobie że ten cwaniak w trakcie pobytu pod wodą zdołał jeszcze złapać jedną z ryb, pozbawić ją żywota a po wyjściu z wody zabrał ją ze sobą. Rybka ta, w trakcie oczekiwania na „łopaty”, posłużyła do kolacji, skromnej ale zawsze….
– Ale się wówczas bałem. To był mój pierwszy raz, gdy byłem w bliskiej odległości od Talibów i byłem bezbronny, nie wiedziałem czy zabiją mnie strzałem w wodę czy przejdą obok, nie wiedząc co skrywa ich piękne jezioro – rzekła Kapsel
-No dobra my tu gadu-gadu a „żużel” stygnie. Kapsel podaj mi ten duży kawałek, dawno tego nie jadłem, wiecie w mieście z Ginterem tylko surówki, kapusta słodka, sałatka lub kawior. Kur…..wa z nim jak idę do knajpy, przepraszam restauracji, to wiem, że się nie najem, wyjdę głodny i pozostanie szybki posiłek na Orlenie. Kapsel podaj go wreszcie. Mamy mało czasu, za 2 godziny przyjadą ciężarówki po barki, w tym czasie musimy już być na plaży w Dorotowie.
…….CDN……..
Od AUTORA: Zbieżność nazwisk, imion, miejsc i nazw przypadkowa, cała historia jest wyłącznie wymysłem autora na potrzeby opowieści.
Oceń post
Kliknij aby ocenić
Średnia ocena / 5. Głosów:
We are sorry that this post was not useful for you!
Let us improve this post!
Thanks for your feedback!